Inuyasha.pl ▽
▹ Indeks
▹ Kontakt
▹ O stronie
▹ Tematyka - recenzja
▹ Fandom

manga ▽
anime ▽
▹ Odcinki
inne ▽
▹ Bohaterowie
▹ Akcesoria
▹ SotDJ - recenzja gry


"Inuyasha" w pigułce


Dawno, dawno, naprawdę dawno temu, za wzgórzami i lasami była sobie rzeczywistość baśniowa i postacie z charakterem. Pośrodku tego okresu, wizjonerskiej ery feudalizmu japońskiego, żyją sobie dwie niezwykłe osoby. Utalentowana, urodziwa i mądra kapłanka oraz lekko nieokrzesany, lecz utemperowany przez surowy los, pół-demon. Za sprawą enigmatycznego naszyjnika (a konkretnie klejnotu na nim) ścieżki ww. dwójki splatają się. Powoli, krok po kroku budowana jest literacka sielanka. Z chciwości, czy może raczej nadziei wykwita miłość, a do tego zakazana, mając na myśli realia, percepcję ludzi.
Na tym obrazku szczęśliwości pojawia się niespodziewanie rysa, z czasem przeobrażająca się w wyraźne pęknięcie. Pewnego bowiem dnia robactwo, reprezentowane przez demonicznego pająka, postanawia nasypać piasku w tryby (tudzież cukru do baku) i zdobyć wyżej wspomniany klejnot, a który to ma ponoć niesamowite właściwości. Jakby tego było mało, złodziej czyni starania mające na celu skłócenie zakochanych, z sobie tylko znanych powodów. Czyli dochodzi nam do puli uczuć stary - niekoniecznie - dobry egoizm.
Schemat sztampowy? byle lura? kicz do kwadratu!? - dobro kontra zło oraz jakieś precjoza w tle, no któż by o tym już nie słyszał... Nie jest to jednak tak znowu proste. Opowieść wikła się bardziej, o wiele bardziej. Ale nawet, gdyby pozostała liniowa, to trzeba dać jej szansę - nie powtarza bowiem popularnych błędów, nie nudzi.

Otoczka nie jest 'aż' tak przewidywalna, stąd i o potknięcie przy prorokowaniu nietrudno. Przykład? Kto może przewidzieć, że tytułowy bohater będzie chciał, już w pierwszym epizodzie zabić główną bohaterkę (i to nie przez porachunki, ani dla zabawy). Rumiko Takahashi (autorka!) zręcznie zaplanowała przenikanie się typowo kontrastujących i dobrze znanych cech charakterów, takich jak chociażby miłość, nienawiść, samotność czy zazdrość. W dziele nie chodzi wyłącznie o klasyczną walkę dobra ze złem; szukaniu znienawidzonego Naraku. Postacie są żywe! zachowują się zwyczajnie, a ich problemy, słabości czy rozterki, są dobrze eksponowane, bez zbędnych wyolbrzymień. Osoby które widzimy, wywołują rozmaite refleksje. Jedne uważamy za świetne, innych nie znosimy, a to wszystko dzięki ich intensywnym archetypom, stylom bycia. Co z tego, że akcja toczy się w miejscach, które można uznać za nierealne, skoro wypełnia je to, co sami dobrze znamy, co widzimy, co jest częścią naszego życia. Prawdziwość produkcji dodaje jej smaku. Nie to, że mamy za oknem jakieś demony (choć kto wie!), ale cała osnowa - to jest rzeczywiste, naturalne. Rzecz jasna szkielet, nie konkretne sytuacje, bo gdzież mamy szukać fragmentów klejnotu?

Miejscem akcji, jest zazwyczaj era Sengoku, okres ustawicznych bitew i wojen w historii Japonii. Życie wtedy nie było zbyt cenne. Sengoku, to miejsce wypełnione przeciwieństwami - ot choćby zapadające w pamięć krajobrazy. Oazy spokoju zmieniają się w ruiny czerwone od krwi i czarne od wron. Możni, bandyci, ludzie ledwo wiążący koniec z końcem; osady tętniące życiem i zgliszcza po przejściu zarazy czy oddziałów zbrojnych - rzeczywistość.
Ale.. ale realizm znamy, co w przypadku dłuższej opowieści zadziałałoby odstraszająco - bo w końcu ileż można? Dlatego też w celu nadania dodatkowych barw i polotu, autorka obudziła lokalne legendy, przypowieści, cały niewidzialny świat folkloru i podań. Efekt robi wrażenie. Ludzie są tylko jedną z wielu części ekosystemu, egzystującą tuż obok innych, jak choćby Bogów i Demonów. Żadna z tych grup nie odznacza się białymi rękawicami, nie jest "wyrwana z kontekstu". Błoto jest takie samo, krew płynie podobnie.
Jeżeli ktoś uważa, że takie ulokowanie miejsca akcji to za mało, to i musi wiedzieć więcej. Przeszłość nie kręci się sama, w końcu ciągnie ją za sobą teraźniejszość. Oj nie!.. żadnego tam "Silent Hill", alternatywnych przeciwieństw. Teraźniejszość, to obraz dominacji rasy ludzkiej, to "nowoczesność jaką znamy" i powolne zanikanie kultury. Istoty Boskie, jak i Demoniczne istnieją także tutaj, ale w liczbie tak małej, tak skrzętnie ukrytej, że wkładane są pomiędzy bajki, na dawno zakurzonej półce, bądź do kartonu na strychu. ... Kto lubi oglądać hordy szarych obywateli? masy kręcące się po betonowej dżungli? lokalne licea i wątki uczniowskie? Toż to cały odrębny gatunek w kraju kwitnącej wiśni! - "proza życia" mówią. Znowu! Ale nie. Jednak nie "znowu", bo oto z Sengoku lądujemy w nowożytnym Tokio i akcja nabiera innego tempa. Światy się przenikają, nie tracąc nic ze swojej świeżości.
Tym samym wiemy o czym seria traktuje. A dla zagubionych skrótowo: "Inuyasha" prezentuje rzeczywistość dzielącą się na dwie części, erę Sengoku (przeszłość) i nowożytność. Główna bohaterka znajduje sposób na podróż pomiędzy nimi i tym samym uruchamia lawinę zdarzeń, której z czasem dobrowolnie daje się porwać. To osoba tak bezbarwna, emocjonalna i normalna, że samotnie nie budzi zainteresowania. Nie jest jednak sama... Inuyasha reprezentuje świat teoretycznie nam nieznany, choć w praktyce można na ten temat polemizować, dzięki świetnie zastosowanym zabiegom personifikacji oraz animizacji. I tyle na jego temat ;).
Jedni zobaczą w tym opisie pozytywy, a inni nie. Z tegoż tytułu wynikają głosy krytyki, odnoszące się - chociażby i najczęściej - do tzw. zapychaczy w serii. Jak najbardziej trzeba przyznać, iż takowe istnieją - ale pomyślmy! czy to takie straszne? Głosy znów podzielone, bo jednym będzie pasowała przyjemność trwająca jak najdłużej, a innym nie. Inni wyznają zasadę "mało i do rzeczy", bo w końcu rynek zalany jest krótkimi seriami, które "i tak się kiedyś zapomni". Ale zapomnieć "Inuyashę"? Fan nie zapomni.

Opowieść składa się z dwóch elementów, oczywiście są nimi manga i anime. Można szukać więcej, ale prawda taka, że nie ma "więcej". Gadżety? Artbooki? To wszystko bazuje na wspomnianej dwójce. Jasna sprawa, anime przecież - i również - wynika z czegoś, naturalnie z mangi. Ale ponieważ nie mamy do czynienia z idealną ekranizacją, to i śmiało można przyjąć za bazę nakreślony schemat. Powstaje tym samym pytanie: za co się zabrać?
Pomiędzy komiksem a jego wielowymiarową, kolorową składanką, doszukać się można znaczących różnic. W tym pierwszym zarysy postaci, pejzaży itd., są ostrzejsze; kreska autorki jest w pełni uwidoczniona. Ekranizację charakteryzują uproszczenia, swoiste rozmazanie (barwy redukują, wtapiają się w kontury). Przy czym nadmienić trzeba, że nie znajdzie się tutaj niezwykle popularnych obecnie efektów specjalnych stworzonych przez komputer; trójwymiaru wychodzącego poza ramy wiernego anime. Dodać można jeszcze tyle, że okolicach setnego odcinka (plus/minus) mamy próby dostosowania serii do standardów wyznaczonych przez popularniejsze dzieła. Udziwnienia, które wiele nie wniosły, a nawet odnieść można wrażenie, że popsuły. Niestety, ale takie mamy czasy, w których zawartość pikseli w powietrzu otępia producentów. Liczy się moda i już.
Manga jest surowa, bardziej krwawa, mniej skrupulatna od swojej adaptacji, gdzie wyraźnie już widać próbę dopasowania utworu do młodszego pokolenia widzów. Celem anime jest włączenie do dzieła dynamizmu. Mówi się, że dobry start, to poznanie tekstu, a dopiero później nagrań, ale nie jest to żelazna reguła. Wideo zainteresuje byle widza, natomiast miłośnik serii sięgnie dalej. I to też polecam, obojętnie od wstępnego wyboru. Różnice pomiędzy filmem, a komiksem nie są kolosalne, lecz dość wyraźne. Dość by spróbować obu.
Mamy przetłumaczonych kilkanaście tomików mangi, dzięki staraniom ekipy firmy Egmont. I tyle. Praca stoi, a w przypadku anime leży w martwym punkcie (całkowity brak emisji w "pudle" swoje robi). Nadzieję na dalsze tłumaczenia można mieć, ale jeśli nie będzie ona podparta czymś więcej... No, fakty prezentują się jednoznacznie. "Inuyasha" nie jest dziełem nowym, a sam fakt wznowienia emisji w Japonii (z powodu wydania nowego, ostatniego sezonu), nic konkretnego u nas nie znaczy. Zdeterminowany znajdzie w internecie napisy do odcinków przygotowane przez fanów, ha!, czasem nawet próby dubbingowe - ale jest to najczęściej słaby przekład, niepełny, lub kiepsko dobrane głosy.
Brzmi to jak gdyby oficjalne angielskie tłumaczenie było lepsze.. jest.., ale nie zawsze, gdyż gafy pojawiają się i tutaj. Moim zdaniem największą pomyłką ekipy Egmontu było przepisanie samej nazwy. "Inu-yasha", tak wg. translatorów nazywa się bohater i całe dzieło. Inu i Yasha mają swoje japońskie znaczenia, co jest prawdą, ale autorka je połączyła! żadnych tam kresek. Niby detal, ale dość wyraźny. Szczególnie, kiedy szuka się czegoś w sieci, a słowa kluczowe wskazują co innego, lub nic nie wskazują.

Sprawa audio. Plus przede wszystkim taki, że podkładający głosy nie zmieniają się co sezon i dobrano ich niemalże idealnie do odgrywanych postaci. Przyzwyczailiśmy się już do wiecznego deficytu aktorów, obojętnie od szerokości geograficznej. Całe szczęście nie gra to tutaj wielkiej roli. Jeżeli bohater wyglądający na mocarza nie ma głosu jak pszczółka Maja, to znaczy, że jest dobrze. Mowa cały czas o wersji oryginalnej, japońskiej. Ta amerykańska zadziwia bowiem lichością wykonania - typowo dobór głosów jakby z łapanki. A głos ma ogromne znaczenie. Głos może wydawać się kwestią błahą, ale nią nie jest. On buduje charakter postaci, dokonujemy za jego pomocą oceny, tak samo jak dzięki widzeniu, czy czuciu.
Odgłosy otoczenia są odgłosami otoczenia - ni mniej ni więcej. Podobnie z muzyką, która jak to często bywa ma zastosowanie sytuacyjne. Do danego zdarzenia jest przypisanych kilka ciekawie brzmiących "kawałków" (np. kiedy dochodzi do walki).
Sprawa audio, to w naszym przypadku tylko dobór źródła anime. Nie trzeba obawiać się japońszczyzny i uciekać przez to do angielszczyzny. Mamy napisy, naprawdę bogaty zbiór. Głosy mogą łatwo zabić chęć poznania przygód Inuyashy, a z całą pewnością klimat.

Blok podsumowania zazwyczaj koncentruje w sobie to, co się uprzednio nadziubdziało. Czasem jednak stwierdzamy, że nie ma sensu czynić powtórzeń. Tak jest i teraz. Nikogo nie będę przekonywał do zostania miłośnikiem dzieła Rumiko Takahashi. Niniejsza strona jest za to namacalnym dowodem na to, że sam takowym się czuję. W pewnym sensie żałuję, że "Inuyasha" nie jest - jak wiele dzisiejszych produkcji - "niekończącym się tasiemcem". Jest dla mnie przykrą wiadomością, że popularność tego dzieła, to kwestia dyskusyjna. Zdaję sobie też sprawę, że nie jest ono nawet doskonałe. Tym niemniej poruszyło mną i to wystarczyło, abym rzucił w kąt poprzednie zainteresowania i to ze skutkiem permanentnym. Może i nie ma nowych odcinków, nowych tomów, ale co tam. To co powstało, jest warte upamiętnienia. Nawet, kiedy mówimy o czymś, co doczekało się zakończenia.

« do góry